Wolontariat na Madagaskarze
Pomysł wyjazdu na Czerwoną Wyspę zrodził się nagle. Decyzję o wyjeździe podjęłam w ciągu 5min i była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Wszyscy dookoła dziwili się skąd ten pomysł, ale wiedząc, że jadę w ramach wolontariatu, cała rodzina oraz znajomi starali się mi pomóc. Dzięki temu w dniu wylotu miałam oprócz mojego prywatnego bagażu 2 torby rzeczy dla dzieci i do pracy z nimi.
Cała wielka przygoda zaczęła się jednego z ostatnich dni czerwca, gdy wraz z koleżankami wylądowałam w środku nocy w Antananarivo. I jak tylko wysiadłam z ogromnego samolotu doznałam szoku, bo zamiast zgiełku i dźwięków silników różnych maszyn usłyszałam… cykady!
Na wolontariacie spędziłam ponad miesiąc. Był to okres tuż przed zakończeniem roku szkolnego. Przygotowywałam więc z dziećmi różne prace plastyczne, które później mogli wszyscy podziwiać podczas uroczystości kończących rok szkolny. A było co podziwiać, bo dzieci wkładały całe serce w to, co robiły! Oczywiście uwielbiały też spędzać czas na dworze grając w piłkę czy ringo. Wiele zabaw było dla nich zupełną nowością, np. układanie puzzli. Uczyłam też dzieci podstaw języka angielskiego i byłam bardzo miło zaskoczona ich ogromną chęcią zdobywania wiedzy – niezależnie od tego czy miały 7 czy 15 lat. Praca z dziećmi w tak różnym wieku nie była prostym zadaniem, zwłaszcza że tylko te starsze znały podstawy języka angielskiego i rozumiały co do nich mówiłam. Ale wszystkie maluchy swoim zapałem nadrabiały wszelkie braki w komunikacji słownej. Mogę więc bez zastanowienia powiedzieć, że nieznajomość języka nie stanowi żadnej bariery! A podstaw języka malgaskiego można się naprawdę szybko nauczyć na miejscu, nawet od dzieci:)
A dzieci są cudowne! Pomimo otaczającego je z każdej strony niedostatku potrafią cieszyć się życiem. Ogromną radość sprawiały im nawet najdrobniejsze rzeczy, np. obdarowany cukierkiem chłopczyk tak się ucieszył z prezentu, że aż skakał do góry i oczywiście od razu pobiegł pochwalić się przed rodziną Dopiero na Madagaskarze zaczęłam naprawdę doceniać wszystko to, co mam, a czego do tej pory nawet nie zauważałam, bo tak byłam do tego przyzwyczajona. Ale dzieci – nawet te najcudowniejsze – potrafiły czasem wyprowadzić mnie z równowagi. Panowanie nad klasą liczącą około czterdzieścioro maluchów nie należy do łatwych zadań. A czasami klasy były łączone… Ale w momentach kryzysowych w ramach wolontariatu można oddać się bardzo uspokajającemu zajęciu jakim jest malowanie ścianJednak nie da się na te dzieciaki długo gniewać, bo wszystkie one bardzo szukały kontaktu z wolontariuszami – przytulały się, wchodziły na kolana i zabierały do wspólnej zabawy.
Podczas pobytu na wolontariacie zewsząd otaczała mnie miła, rodzinna atmosfera. Ogromne wsparcie miałam ze strony dziewczyn prowadzących fundację „Ankizy Gasy – Dzieci Madagaskaru” – Kasi i Patrycji. Właśnie dzięki nim mój wyjazd na Madagaskar doszedł do skutku i był taki wspaniały, bo one nauczyły mnie jak żyć na Czerwonej Wyspie i zaraziły malgaskim „mora mora”. Pracę w szkole koordynowała siostra Sława – dyrektorka St. Joseph College, która również pomagała nam jak mogła. Ale serdeczność i uśmiech znaleźli dla wolontariuszy również inni mieszkańcy naszego miasteczka – Ambohidratrimo, np. pani sprzedająca banany zawsze wybierała nam najlepsze, a pani sprzedająca warzywa dorzuciła często dodatkową marchewkę.
Wyjazd na Madagaskar był dla mnie niesamowitym doświadczeniem. W ciągu niecałych dwóch miesięcy doświadczyłam tam więcej wrażeń niż w przeciągu kilku wcześniejszych lat życia. Każdemu, kto jest chociaż trochę zainteresowany Afryką czy wolontariatem polecam taką podróż.
Katarzyna Mogielnicka