Kilka dni temu w rozmowie z moją siostrą stwierdziłam, że wydarzenie, o którym dyskutowałyśmy miało miejsce trochę ponad pół roku temu, w styczniu, przed moim wyjazdem na Madagaskar. Aśka spojrzała na mnie ze zdziwieniem przypominając mi, że ja wróciłam z tej podróży półtora roku temu. Czasami mi się wydaje, że byłam na Madagaskarze przed chwilą, że dopiero co wróciłam i o dziwo nikt mnie już nie pyta jak było, więc chętnie jeszcze raz opowiem, a było cudownie.
Jednak nie od razu wszystko było takie wspaniałe. Po przyjeździe oczywiście była fascynacja nowym miejscem, wszystko było interesujące, wszystkim się zachwycałam, niesamowitym widokiem za domem na dolinę i rozciągające się za nią wzgórza, uroczymi malgaskimi dziećmi boso biegającymi po czerwonej ziemi czy pysznymi owocami, o których istnieniu nie wiedziałam. Nigdy wcześniej nie byłam w miejscu tak odległym od tego co znam, od tego co rozumiem i przyjmuję za oczywiste. Wszystko było inne, egzotyczne i piękne, byłam podekscytowana moją rozpoczynającą się trzy miesięczną przygodą. Po kilku dniach niestety przestało być już tak pięknie, kiedy Kasia wróciła do Polski, zostałam sama w domu wolontariusza i wtedy zaczął się mój Malgaski „dramat”. Jak Kasia wyjechała to zorientowałam się, że była ona do tej pory moimi oczami i ustami na Madagaskarze, nagle po dwóch tygodniach pobytu okazało się, że brak znajomości języka malgaskiego i znajomość trzech naprędce nauczonych przed wyjazdem zdań po francusku to trochę za mało, żeby samemu sobie poradzić na Madagaskarze.
Nie potrafiłam samodzielnie zrobić zakupów w sklepie, nie wiedziałam jak pojechać autobusem do sąsiedniej miejscowości. Faktem jest, że nawet przy znajomości języka malgaskiego, a przy braku znajomości lokalnych zwyczajów to poruszanie się jakąkolwiek komunikacją na Madagaskarze nie jest łatwe. Bez Kasi byłam na Mada bezradna i gdyby nie siostra Sława, która pomogła mi się w tym wszystkim odnaleźć to nie mam pojęcia jak bym sobie sama poradziła. I pewnie przez to wszystko Malgasze zaczęli mnie denerwować tym, że niekoniecznie dbają o higienę i czystość. Nie mogłam pojąć dlaczego dzieci w szkole mają takie poplamione fartuszki i brudne buzie. Od razu chciałabym na swoje usprawiedliwienie powiedzieć, że ja po prostu lubię jak jest czysto i dobrze się czuję jak mam dostęp do bieżącej wody. Później było mi głupio przed samą sobą, byłam księżniczką-idiotką, która przyjechała ze swoją ciepłą i zimną wodą z kranu i nie mam pojęcia dlaczego tyle czasu zajęło mi zrozumienie, że dla Malgaszy założenie brudnego swetra naprawdę nie jest końcem świata, a dzieci pewnie miałyby umyte buzie, gdyby tylko miały taką możliwość.
Kiedy przestałam już być tą księżniczką, o bycie, którą nawet bym się nie podejrzewała i kiedy po raz pierwszy wróciłam z samodzielnych, udanych zakupów, byłam z siebie taka dumna, taka zadowolona i poczułam, że zaczynam się czuć jak u siebie, poczułam, że Ambohidratrimo jest moim domem, że dom wolontariusza jest moim domem. Kiedy znowu stałam się samodzielna, znowu zobaczyłam magię tego miejsca, ale już nie przez różowe okulary, widziała to co przedtem, ale patrzyłam na to inaczej. I to jest dla mnie niesamowite i bardzo cenne, pozwoliło mi to zrozumieć i poukładać sobie pewne rzeczy. Marzę o tym, żeby czuć się tak swobodnie i czuć taką wolność jaką tam czułam. Nie czuję się już tak w tej chwili, ale znam to uczucie, pamiętam je. W takich okolicznościach człowiek odrywa się od swojego życia, nabiera do niego dystansu i żyje wtedy chwilą, czerpie radość z tego gdzie jest i z tego co robi.
Problemem staje się to czy będą jeszcze papaje na targu albo ulubiony ser w sklepie. To jest oczywiście moja malgaska rzeczywistość, turystki-wolontariuszki, która mieszkała w luksusowych warunkach i przyjechała na Mada z odpowiednim zabezpieczeniem finansowym, nie malgaska rzeczywistość autochtonów. Na Madagaskarze czułam się wspaniale i choć przez tych kilka miesięcy było to inne życie niż to, do którego jestem przyzwyczajona, to niczego, może poza pralką, mi tam nie brakowało. Uwielbiam to miejsce i czas tam spędzony i marzę, aby tam wrócić. Trudno by mi było to zweryfikować, ale myślę, że nie ma dnia, abym w jakikolwiek sposób nie myślała o Madagaskarze. Od czasu do czasu śni mi się, że wracam do Ambohidratrimo, raz pojechałam na pół roku, innym razem na dwa dni, kiedyś pojechałam z moją siostrą i też jej się podobało. I tak naprawdę bardzo bym chciała znowu usłyszeć w realnym świecie przechodząc przez dziedziniec szkoły „Bonjour Mademoiselle Anna”.
Na koniec chciałabym jeszcze dodać, że kocham baobaby.
Ania luty- kwiecień 2013