Kolejny dzień w Ambohidratrimo. Tutejszy klimat nie rozpieszcza. Noce są zimne, a za dnia przypieka nas słońce. Trudnym do uchwycenia jest ogrom uczuć jaki mi tu towarzyszy. Codzienny wysiłek miesza się z satysfakcją i radością z tego, że jestem dokładnie w tym, zaskakującym co krok, miejscu i robię dokładnie to, do czego zostałam tu przeznaczona. Każdego dnia, z całych swoich sił wspinam się na wyżyny swoich intelektualnych zdolności w walce o lepszą zdolność komunikowania się z dziećmi i niepolskojęzycznymi wolontariuszami. Codziennie uczę się tutaj czegoś nowego, czy to od dzieci (które pragną uczyć się angielskiego, ale też nas bardzo chętnie uczą malgaskiego), czy od wolontariuszy, którzy opowiadają fascynujące, pochodzące z własnych przeżyć historie przy wspólnym stole. Ze szkoły do domu nie da się wrócić nieubrudzonym. Powoli zaczyna mi się przejadać ryż, który mamy na obiad każdego dnia, natomiast widok tutejszych ulic odwodzi mnie od myślenia o europejskich luksusach.
Grupa białych ludzi stanowi w miasteczku sensację. Zewsząd, podczas spacerów, rozlega się głośne ”salaman” bądź „manaona”, tzn. „dzień dobry” . Ludzie machają i uśmiechają się, niekiedy też śmieją się w głos, nie da się natomiast odczuć wrogości.
Dzieci to chodząca radość i wdzięczność. Mimo braku sztywnych zasad panuje w ich szkolnej społeczności ład i wzajemny szacunek. Widok ich zachwyconych twarzyczek podczas zajęć (szczególnie podczas używania nie widzianej przez nie nigdy wcześniej chusty klanzy) przypomina mi o tym, jak dużą wartość niesie dla nich nasza obecność i praca. Dzieci dosłownie przyklejają się do nas, lgną, łakną kontaktu mimo językowej bariery. Jedne, w sposób bardziej subtelny, inne (jak te z sierocińca), niemal na nas wchodząc. Jestem niesamowicie wdzięczna wszystkim tym, dzięki którym się tutaj znalazłam. Szczególnie mocno koordynatorkom, które mocą swoich starań, w ciszy i bez rozgłosu poświęciły sporą część swojego życia, by projekt mógł istnieć: Kasi, Marcie, Jaśminie. Osoby z którymi współpracuję stanowią dla mnie wzór ofiarności. Niesamowicie cieszy mnie obcowanie z ludźmi o tak różnorodnych charakterach, działających we wspólnym, szlachetnym celu. Zrobię wszystko co w mojej mocy, by ten czas wykorzystać najlepiej jak potrafię, wszystko dla dzieciaków. Ten wolontariat to nie praca, a dar. Darem jest dla mnie to, że mogę tu być, pracować z tak wspaniałymi ludźmi, z którymi przebywanie sprawia, że sama staję się jako człowiek piękniejsza. Że mogę dawać dzieciakom to co mam, tylko mój czas, dwie ręce i chęci. Po prostu
Joanna Błaszczyk, wrzesień 2018