Wspomnienia z wolontariatu.
Nasi pierwsi wolontariusze po covidowej przerwie: Martyna, Maciej i Paula – wrócili już do Polski. Ale wciąż są w naszej i dzieci pamięci, a Madagaskar w ich sercu!
Jesteście ciekawi jak swój wolontariat wspomina Paulina? Przeczytajcie Jej podsumowanie z wyjazdu.
Relacja Pauliny
„Moim marzeniem od zawsze był wyjazd na wolontariat do Afryki. Nie wiedzieć czemu od podstawówki czułam, że jest to moje powołanie. Przeszłam bardzo długą drogę, żeby to marzenie spełnić. Od zebrania potrzebnej sumy pieniędzy, przez ogromny opór rodziców po całkowicie samodzielną organizację wyjazdu i zmierzenie się z faktem, że lecę sama na drugi koniec świata.
Ale… udało się. Jestem na miejscu, na Madagaskarze! Wszystko jest zupełnie inne. Mieszkam w Domu Wolontariusza, do którego codziennie przychodzą nowe osoby. Nie jestem turystą, żyję w środku społeczności o zupełnie innej kulturze i trybie życia. Otwieram się całkowicie na tę nowość, wychodzę na ulicę i ilość bodźców zupełnie mnie przerasta. Brak chodników, samochody, wozy, kurczaki, stragany, krzyki, śmiechy, odgłosy klaksonów. Wasa, wasa! Do tego nawoływania będę się musiała jeszcze przyzwyczaić. Tak lokalsi zwracają się do osób, które przyjeżdżają zza zagranicy.
Po kilku dniach żyję już całkiem regularnym trybem. Wstaję około godziny 7, zaparzam kawę, biorę książkę i siadam w naszym pokoju do wszystkiego, wsłuchując się w ciszę za oknem i wpatrując we wschodzące słońce. Kocham to uczucie! Później prowadzę angielski dla podopiecznych fundacji z programu mentoringu. Około 12:00 zawsze jest lunch, gdzie wszyscy gromadzimy się, żeby pałaszować ryż z dodatkami. Po południu zajęcia w domu dziecka. To miejsce pochłonęło mnie bez reszty. Podchodząc do bramy słyszę już z oddali: Paula, Paula i widzę biegnące w moim kierunku dzieci. Wszystkie się przytulają, a część z nich wykrzykuje: [chachacha lalala], rytm z naszych ostatnich zajęć tanecznych. Zdziwiłam się jak bardzo język nie stanowi przeszkody we wspólnej zabawie. Do domu zawsze odprowadza mnie powoli zachodzące słońce, przepięknie oświetlające czerwoną ziemię wyspy. Czasem wracam boso, niosąc na głowie pudło z materiałami z zajęć. Wieczorem spędzam czas z pozostałymi wolontariuszami.
Historia przyjaźni
Wiele razy podczas tego wyjazdu czułam dumę, spełnienie i niedowierzanie. Całkiem wybuchowa mieszanka. Jednak najpiękniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznałam wiąże się z 11-miesięczną dziewczynką – Aina (czyt. Jeną). Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam nie wydawała z siebie za wiele dźwięków. Nie raczkowała i nie eksplorowała otoczenia. Była apatyczna i smutna. Dowiedziałam się, że jej mama ma 13 lat i również mieszka w domu dziecka. Zaczęłam spotykać się regularnie z obiema dziewczynkami. Pokazywałam mamie jakie ćwiczenia może robić z małą, żeby wzmocnić jej mięśnie i dostarczyć stymulacji. Kiedy w przeddzień wyjazdu poszłam się pożegnać, Aina klaskała w dłonie, śmiała się i sama stawała na nóżkach. Jej mama podeszła do mnie i po raz pierwszy powiedziała coś po angielsku: “thank you very much”, a potem bardzo mocno przytuliła. Stałyśmy tak kilka minut. Czułam dotyk jej ramion, zapach skóry, słyszałam przyspieszony oddech i widziałam łzy w jej oczach. Byłam w tej chwili całą sobą. Nigdy jej nie zapomnę.
Na miejscu poznałam też inną cudowną mamę, Miorę (czyt. Miurę), samotnie wychowującą dwójkę chłopców. Jest zdecydowanie moją bratnią duszą. Obiecałyśmy sobie kontaktować się raz w miesiącu. Na maksa się cieszę, że za kilka dni znowu dowiem się co u niej i że moja historia z Malgaszami nie kończy się po powrocie.
Ta podróż zabrała mnie do zupełnie innego świata. Wypełniła siłą i pewnością siebie. Nauczyła, że w życiu nie trzeba się wszędzie ciągle spieszyć. Pokazała piękno dzikiej przyrody. Jednak, przede wszystkim jest dla mnie epilogiem mojej historii w świecie pomocy humanitarnej.”